Recenzja filmu

Sonata (2021)
Bartosz Blaschke
Michał Sikorski
Małgorzata Foremniak

Wyrwać się z ciszy

Twórcy sprawnie absorbują uwagę odbiorców, nie szantażując ich. Podczas seansu będziecie na przemian skupieni, rozbawieni, wzburzeni i bezradni wobec rzeczywistości, w której żyje bohater. I – a
Wyrwać się z ciszy
Ta historia wręcz domagała się przeniesienia na ekran. Oto chłopiec, u którego lekarze stwierdzili autyzm. Dopiero z czasem jego bliscy – dzięki własnej determinacji, żmudnych wizytach od gabinetu do gabinetu – usłyszeli inną diagnozę: Grzegorz ma przeszkadzający mu w komunikacji niedosłuch. I spory talent muzyczny.

Realizacja "Sonaty" trwała dobrych kilka lat. Do projektu zaproszono zarówno debiutantów (grający główną rolę Michał Sikorski), znane aktorskie twarze (w rolach rodziców: Łukasz Simlat i Małgorzata Foremniak), jak i weteranów ekranu (Jerzy Stuhr, Lech Dyblik). Sam reżyser, pochodzący ze Śląska Bartosz Blaschke, jest kinowym debiutantem (wcześniej przez lata pracował przy popularnych telewizyjnych serialach). I trzeba przyznać, że jest to debiut nad wyraz udany – otrzymujemy solidny melodramat, opowiedziany z wyczuciem i znający swoje gatunkowe możliwości.


Dobrze byłoby spozycjonować "Sonatę" na mapie produkcji, podejmujących podobną tematykę – zarówno w Polsce, jak i na świecie. Pierwsze skojarzenie biegnie oczywiście w kierunku takich klasyków, jak "Moja lewa stopa" Jima Sheridana i "Blask" Scotta Hicksa oraz – to już ostatnie lata – w stronę "Ikara" Macieja Pieprzycy. Co ciekawe, film Blaschkego wygrywa porównanie z ostatnim z wymienionych. O ile historię Mietka Kosza wznosi na wyżyny aktorski popis Dawida Ogrodnika i klimat świata przedstawionego, o tyle spłaszczają ją scenariuszowe mielizny. Natomiast opowieść o Grzegorzu Płonce okazuje się podana ze znacznie większą dyscypliną i klarownością. 

Zresztą można ją odnosić do jeszcze innego kina, które w ostatnich sezonach podbija serca publiczności za oceanem. Mowa o "Sound of metal" Dariusa Mardera i "CODZIE" Sian Heder. Wszystkie te filmy łączy problem utraty słuchu, jego stopniowego zaniku lub napięć wynikających z relacji ze światem słyszących. Do powyższego zestawiania "Sonata" wnosi własny koloryt. Zachodni twórcy mogli koncentrować się na zmaganiach bohaterów, Blaschke także to robi, nie może jednak abstrahować od miejsca akcji. Grzesiek i jego rodzina zmagają się z niepełnosprawnością, ale też z bezdusznym systemem, który zamiast ułatwiać życie chorym, rzuca im kłody pod nogi.

Twórcy wykonali solidny reasearch, i to widać. Spędzili sporo czasu z pierwowzorami ekranowych postaci, ale też z terapeutami oraz z lekarzami. W efekcie na ekranie obserwujemy zaskakująco sporo odcieni zmagań z niesprawnością. Mamy wzmianki o zaburzeniach w relacjach rodzinnych, jakie może powodować choroba jednego z domowników; sceny pokazujące wprost wyczerpanie opiekunów, a także seksualność osób z niepełnosprawnościami i wciąż niepopularny erotyzm, który rzadko może znaleźć spełnienie (najczęściej dochodzi do jednostronnego zakochania, po drugiej stronie jest co prawda troska i miłość, ale nie pożądanie). Nawet jeśli sporo z tych wątków kończy się trywialnie, warto docenić próbę rozszerzenia o nie narracji.


"Sonata" stoi na solidnej, a czasem znakomitej obsadzie. Stuhr i Dyblik grają zgodnie ze swoim emploi z ostatnich lat, Irena Melcer wypada lepiej niż w niedawnej "Lokatorce" Michała Otłowskiego, Łukasz Simlat jest jak zawsze świetny, a Małgorzata Foremniak wznosi się na wyżyny swoich umiejętności (choć charakteryzacja niepotrzebnie i sztucznie sili się na to, by ją oszpecić).

Tyle że debiut Blaschkego to w głównej mierze film jednego aktora. Słusznie nagrodzony w Gdyni Michał Sikorski to być może największe objawienie w polskim kinie ostatnich lat i najbardziej wymagająca kreacja od czasów roli wspomnianego Dawida Ogrodnika w "Chce się żyć". Płonka w interpretacji Sikorskiego jest jednocześnie bezradny i rezolutny, wzbudza sympatię i dystans. Zresztą młodemu artyście udała się trudna sztuka: w trakcie zdjęć próbnych Foremniak i Simlat nie wiedzieli, czy mają do czynienia z aktorem czy z osobą z niepełnosprawnością. Dam sobie niemal uciąć rękę, że większość widzów też nie będzie tego wiedzieć. 


Ten film naprawdę może się podobać (nieprzypadkowa Nagroda Publiczności na FPFF w Gdyni). Twórcy sprawnie absorbują uwagę odbiorców, nie szantażując ich. Podczas seansu będziecie na przemian skupieni, rozbawieni, wzburzeni i bezradni wobec rzeczywistości, w której żyje bohater. I – a może przede wszystkim – poruszeni. Poza wszystkim innym obraz Blaschkego to przecież opowieść – miejscami naprawdę chwytająca za gardło – o harcie ducha, o upartej pogoni za marzeniem (nieważne, że jest ono w oczach innych śmiesznie skromne), o pasji i kreowaniu własnego świata, wreszcie – o stawaniu się artystą (tytułowy utwór Beethovena nie jest tylko ozdobnikiem), przy wszystkich tego blaskach i cieniach.

Ktoś powiedział, że "Sonatę" wyróżniają "lekkość, humor i wielka czułość". Ja myślę, że coś więcej: głęboki personalizm, wrażliwość i ukazanie świata z perspektywy jednego, konkretnego, odrzucanego człowieka. Dla tego typu filmów warto w tym marnym, niepewnym czasie udać się do kina.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones